niedziela, 8 czerwca 2014

Sztuka pornografi czy pornografia sztuki?


Po głośnej "Nimfomance" Larsa von Triera w mediach zawrzało, ponieważ co niektórzy dopatrywali się w najnowszym filmie Duńczyka pornografii. Oczywiście "Nimfomanka" korzysta z estetyki porno, ale w żadnym stopniu nią nie jest. Na czym ta estetyka polega? A na przykład na samej strukturze scenariusza. Kobieta siedzi sobie z facetem i opowiada mu historię ze swojego życia. My, widzowie, przenosimy się do każdej z tych historii i obserwujemy coraz to ostrzejsze sceny z udziałem naszej bohaterki. Klasyka. Dlaczego von Trier z tego skorzystał? Pornografia wiąże się z całkowitym obnażaniem. W tym przypadku reżyser obnaża psychikę głównej bohaterki za pomocą wyżej opisanego schematu filmu porno. Działa? Jak najbardziej. "Nimfomanka" w pewnym sensie udowadnia, że pornografia może przysłużyć się sztuce filmowej. Lecz czy sama w sobie może być sztuką filmową i przyczynić się do wzbogacenia języka? Ale najpierw szybka przebieżka po gatunku.



Człowiek jest tylko człowiekiem, nietrudno więc zgadnąć, że film pornograficzny to jeden z najstarszych gatunków filmowych. Początkowo były to krótkie filmiki takie jak stag movies czy nude cuties. Obdarte były one z jakiejkolwiek fabuły. Przedstawiały jedynie akt seksualny i służyły tylko i wyłącznie wiadomym celom. Pierwsze pełnometrażówki pojawiły się w latach 50's za sprawą m.in. Russa Meyera i exploitation movies. Nie były to typowe, znane dzisiaj "pornosy". Osobiście nazwałbym to bardziej kinem erotycznym.  Co najważniejsze - pojawiła się fabuła. Prawdziwy przełom nastapił jednak w latach 70's, które określa się jako "Złota Era Branży Porno".

Powód?
Video Home System. Kasety video umożliwiły rozpowszechnianie filmów pornograficznych na niemożliwą do tej pory skalę. Porno znalazło się w domu. Skończyła się era świerszczyków a rozpoczęła  produkcja gwiazd pokroju Johna Holmes'a (znanego też jako Dirk Diggler oraz Johny Wadd), Jenny Jameson czy Rona Jeremy'ego. Pierwszym wielkim klasykiem był film Gerarda Damiano "Głębokie gardło" (1972), z Lindą Lovelace w roli, że tak powiem, tytułowej. Film, jako pierwszy z gatunku, wyświetlany był w kinach. Skandalu jaki wybuchł opisywał nawet nie będę. Odsyłam do świetnego filmu dokumentalnego "Inside Deep Throat" z 2005 roku. Wygląda to prawie jak początek wojny. Poza tym miło zobaczyć Jacka Nicholsona broniącego przed kinem swojego ulubionego pornosa.


I poszło. Pornografia stała się wszędobylska a takie gwiazdy jak John Holmes (niesamowicie ciekawa postać, postaram się opisać jego biografię na blogu), znał dosłownie każdy. Powstał nawet serial porno z Holmes'em w roli głównej. Pod koniec lat 80's Złota Era dobiegła końca i na tym moja historia się kończy.

Na gruncie europejskim rzecz ma się również ciekawie, chociaż o żadnym przemyśle nie ma mowy. Warto jednak przywołać produkcje Jeana Rollin'a dla wytwórni Redemption Films ("Europejskie kino wampiryczno - erotyczne"), francuską serię "Emmanuelle" czy włosko - amerykańską koprodukcję "Kaligula" z Malcolmem McDowellem w roli głównej. Jednak są to filmy co najwyżej z kategorii mocnej erotyki (chociaż "Kaligula" często zahacza o pornografię) niż prawdziwe kino "papryczkowe". W Polsce również mieliśmy swoje momenty (np. filmy Waleriana Borowczyka), jednak sytuacja wygląda podobnie jak wyżej.

Niestety żaden z legendarnych już dzisiaj filmów nie wzbił się na wyżyny tego, co nazwać można sztuką filmową. Próby oczywiście były. "Behind the Green Door" z 1972 roku to wysmakowany estetycznie, mocno acidowy obraz, który może być odbierany jako ikona ówczesnego "tripowego" środowiska. Późniejszy o rok "Diabeł w pannie Jones" (!), również Gerarda Damiano, estetycznie także sprawdzał się ponad przeciętnie, a i atmosfera filmu przypominała miejscami co lepsze C-klasowe kino grozy. Ale na ciekawej plastyce się przeważnie kończyło. Czy jest jednak nadzieja na coś więcej?

Zwycięzca Złotej Palmy w Cannes - "Życie Adeli" Abdellatif'a Kechiche" -
daje pewne nadzieje na nowe wykorzystanie seksu w filmie. Słynna już, kilkunastominutowa scena miłości pomiędzy dwiema bohaterkami filmu jest przemyślana do tego stopnia, że w pewnym sensie analizuje sytuacje bohaterek nie tylko względem fabuły, ale także psychologicznie względem siebie. Kechiche dokładnie rozrysował poszczególne pozycje, które w filmie nabierają znaczenia metaforycznego/symbolicznego, po czym dołożył do tego warstwę czysto filmową (sposób kadrowania, oświetlenia) i - według mnie - zrobił coś czego jeszcze w kinie nie było. Cały film, w moim guście dosyć przeciętny, warto obejrzeć dla tej jednej sceny.



Czy jest to pornografia? W pewnym sensie tak. Ale jest uzasadniona i wykorzystana w sferze języka filmowego. Czy jest to przyszłościowe? Według mnie - jak najbardziej.

Podsumowując: siłą i nowatorstwem "Nimfomanki" Larsa von Triera są dla mnie dwie rzeczy. Wypełnienie przez reżysera miejsca zarezerwowanego zwykle dla krytyki filmowej, przez co musi ona wstać z wygodnego siedzenia i podejść do filmu od innej nieco strony, oraz wykorzystanie struktury fabularnej filmów pornograficznych do uzyskania odpowiedniego, z góry zamierzonego efektu. W przypadku "Życia Adeli" mamy za to do czynienia z samym aktem seksualnym jako narzędziem do budowania "historii w historii". W tej chwili mam wrażenie, że sam akt seksualny ujęty w formę krótkiego metrażu sprawdził by się, w rękach zdolnego twórcy, jako samodzielny, artystyczny twór. Co gdybyśmy połączyli elementy filmów Duńczyka i Tunezyjczyka? Być może udało by się zrealizować w pełni artystyczny film pornograficzny.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz