piątek, 6 czerwca 2014

"Is That You John Wayne? Is This Me?"



Odkąd zacząłem interesować się bliżej gatunkiem jakim jest western zauważyłem, że współczesne kino rozrywkowe ma niewiele nowego do powiedzenia. Wszystko to już było. Bez przerwy oglądamy te same historie, którym kilkadziesiąt lat wcześniej towarzyszyły one-linery Johna Wayne'a, a nieco później wystrzały colta navy (rocznik 1851) Clinta Eastwooda. Nie mówię, że to źle. Tą samą historię można przecież opowiadać po wielokroć. W końcu kino to nie literatura. Inne możliwości, inne zadania, inny język. Dziwi mnie jednak jawna niechęć współczesnej młodej widowni do Dzikiego Zachodu. Przecież na to samo chodzimy dzisiaj do kina!


Weźmy taki "Drive", genialny skąd inąd film, okrzyczany jednym z najbardziej oryginalnych obrazów ostatnich lat. Człowiek bez imienia, z nikąd, podróżujący od miasta do miasta swoim samochodem (ciągle konie, tylko mechaniczne), na dodatek gryzie wykałaczkę jak Eastwood. Spotyka kobietę, zakochuje się. Jej facet okazuje się być czarnym charakterem, jednak w imię miłości zobowiązuje się pomóc mu w rabunku. Nie udaje się. Człowiek bez imienia postanawia się zemścić na jego bossach. Robi ostrą borutę w ich knajpie (a może powinienem powiedzieć "w saloonie"?) po czym odjeżdża na swoim "wierzchowcu" w siną dal. Western? No a jak!

Tarantino nie musiał kręcić "Django" by złożyć hołd swojemu ukochanemu gatunkowi. Zrobił to już wcześniej, przy okazji "Bękartów wojny". Opisywanie kolejnych scen mija się z celem, obejrzyjcie sami. Rasowy western. A co z vhs'owymi klasykami strzelanego i kopanego kina lat 80's? Ano to samo, bo czym innym jest "Kobra" lub "Commando"?

Vince Gilligan, twórca "Breaking Bad", zdaje się doskonale o tym wszystkim wiedzieć. Fenomen jego serialu polega nie tylko na wyśmienicie napisanej historii, ale przede wszystkim na wprowadzeniu zupełnie nowej jakości w lekko zatęchłe już dzisiaj klisze. Nie przypadkowo Gilligan nakazał wszystkim pracującym przy serialu reżyserom obejrzeć przedtem "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" Sergio Leone. "Breaking Bad" przepełnione jest odwołaniami do gatunku od pierwszych kadrów, kiedy to naszym oczom ukazują się gorące, puste, skamieniałe pustkowia rodem z "Trylogii Dolarowej". Chwilę później, zamiast konia, w kadrze pojawia się samochód. Walter White, zamieniając się w Heisenberga, jak każdy porządny "cocksucker", zakłada na głowę czarny kapelusz. Niejeden kinoman uśmiechnął się w duchu widząc kadry przeniesione "jeden do jeden" z wielu słynnych klasyków, czy mniej lub bardziej oczywiste nawiązania do znanych historii. A wszystko to w nowym, świeżym sosie i nie bez powodu. A napad na pociąg? Pierwszy western w historii to "Napad na express" Edwina S. Portera z 1903 roku.

"And so on, and so on" chciało by się rzec. Western goni western we współczesnym kinie, a im więcej westernu w westernie, tym bardziej się ludziom podoba. Warto pogrzebać trochę w tym starym jak kino gatunku. Sprawdzić anty - westerny Sama Peckinpah'a, posmakować spaghetti Sergio Leone, obejrzeć trzy sezony świetnego "Deadwood" HBO i napić się whiskey w saloonie Al'a Swearengen'a, a współczesne produkcje z wejścia nabiorą rumieńców. Jak to mówią "wpadł - przepadł". Ale przecież nikt już dzisiaj nie lubi westernów.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz