sobota, 13 września 2014

W obronie brodatych dzieciaków - "Bliskie spotkania trzeciego stopnia"

Kino Nowej Przygody – termin filmoznawczy utworzony przez Jerzego Płażewskiego na określenie ożywienia i odnowienia filmu przygodowego, jakie zapanowało w kinie amerykańskim w drugiej połowie lat 70. XX wieku, po premierze Gwiezdnych Wojen i Bliskich spotkań trzeciego stopnia, prowadząc do powstania wielu wysokobudżetowych widowisk przeznaczonych dla szerokiej publiczności.

Kocham kino nowej przygody. Dla mnie to czysta, niezmącona niczym magia kina. Serie takie jak Indiana Jones czy Powrót do przyszłości od lat niezmiennie hipnotyzują mnie przed ekranem przynajmniej raz do roku. Uwielbiam napierdzielać się mieczami świetlnymi, szukać świętego Graal'a czy przemieszczać się w czasie z Martym McFly'em przy dźwiękach Huey Levis and The News. Dziwnie się więc poczułem słysząc z ust jednego z moich mistrzów określenie "degenerat kina" skierowane w stronę Stevena Spielberga. No bo co, do cholery, "Hodor" chce od filmów Spielberga? Że mało ambitne? Że nie poruszają życiowych prawd filozofii wschodu? A może "Hodor" nie patrzy na to tak, jak trzeba? Czy na pewno w tych filmach nie ma nic ciekawego? Czy są to tylko efektowne historyjki dla ubogich intelektem? Popatrzmy na moje ulubione "Bliskie spotkania trzeciego stopnia". Mogą być spoilery. Jedziem!


Czarny ekran, biały napis "Close encounters of the third kind". Pierwsza scena - burza piaskowa na marsie. Na pewno jest to mars, przecież to film "sajens fikszyn", jak w tytule widać, o kosmitach. Więc jesteśmy na tym marsie i... zaraz, samochód, to nie jest mars, pojawia się informacja, że znajdujemy się w Mexyku. Coś mi się musiało pomylić.

Nic ci się nie pomyliło, drogi widzu. Takich zmyłek w filmie będzie co nie miara i są one celowe. Spielberg co chwile gra na skojarzeniach. Wydaje się, że mars, a to nie mars. Wydaje się, ze UFO, a to nie ufo tylko śmigłowce (tudzież helikoptery). Po co to wszystko? A no po to, żeby rozwinąć jeden z podstawowych problemów filmu. "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" nie są bowiem o spotkaniu ludzi z kosmitami, lecz o spotkaniu człowieka z człowiekiem, o braku dialogu między ludźmi, o wzajemnym niezrozumieniu, o strachu przed "obcym" rozumianym nie jako zielony ufoludek z wysokimi czółkami, lecz jako drugim człowieku.

Wróćmy do tego początku. Więc już wiemy, że to nie jest mars, tylko ziemia. Podjeżdża ten samochód, wysiada z niego facet. Podchodzi do tubylców i pyta po angielsku: "Jesteśmy tu pierwsi? Nikogo tu przed nami nie było?", lecz tubylcy nie znają angielskiego, nie rozumieją. Odpowiadają coś po "tubylcowsku", lecz Amerykanin też nie rozumie. Nie mogą się dogadać, nie rozumieją się wzajemnie. Nagle podjeżdża drugi samochód, wysiada z niego facet, który okazuje się, że zna język. Tym facetem jest François Truffaut, jeden z twórców francuskiej nowej fali. Reżyser, filmowiec, czy wreszcie artysta. Tłumaczy zawiły język, wreszcie się dogadują i ruszają we wspólnym kierunku. Tego co się tu wydarzyło nie muszę chyba tłumaczyć. Geniusz? Ano, geniusz.

Wreszcie dowiadujemy się, po co się znaleźli na tym "ziemskim marsie". Okazuje się, że z nieznajomych przyczyn na całkowitym pustkowiu mexykańskiej pustyni znajdują się samoloty i samochody z czasów II Wojny Światowej, na dodatek nieużywane. Przenosimy się do domu jednej z głównych bohaterek. Pierwsze co widzimy, to dzieciak w otoczeniu zabawek: samolotów i samochodów. Przenosimy się do drugiej rodziny, tym razem już prawdziwego głównego bohatera. Siedzi razem z dzieciakami przy zabawkach: kolejce elektrycznej. W pobliżu również zabawkowe samoloty i samochody.

Jednym z ciekawych zabiegów jest motyw góry, będącej symbolem "zrozumienia" (cały czas podążam drogą interpretacji "Bliskich spotkań..." jako filmu o niemożności nawiązania międzyludzkiego dialogu). Przy górze ma miejsce finał filmu, w którym jedyną ścieżką dialogu ludzi z "obcymi" okazują się dźwięki i barwy. Skąd wiem, że kosmici to ludzie? Ponieważ mamy to tłuczone do głowy przez cały seans nie tylko obrazem (jak wspominałem chodzi o granie skojarzeniami: mars/ziemia, ufo/helikoptery) ale także kilka razy mamy o tym powiedzane ("To nie są dane określające odległość na niebie ale na ziemi!"). Również na końcu, kiedy ufo ląduje na ziemi i otwierają się drzwi (?), najpierw wychodzą z pojazdu ludzie, a nie kosmici. Bardzo akcentuje to sam obraz, sami zobaczycie.

Jest scena, w której do samotnej matki z dzieckiem przylatuje UFO. Lata sobie nad domem i próbuje prawdopodobnie coś porwać. Matka wpada w panikę, pilnuje dziecka, chowa się, jednak dziecko, jako to bardzo ufne, samo wychodzi do "UFA". Zostaje oczywiście porwane. Na końcu jednak okazuje się, że ufaki nic mu nie zrobiły i dziecko całe i zdrowe powraca do matki.

"Patrzyłaś kiedyś na coś dziwnego i zobaczyłaś coś innego?" - pyta w pewnym momencie swojej żony główny bohater. Takie są właśnie "Bliskie spotkania trzeciego stopnia". Jest tu masa rzeczy do analizy i interpretacji. To co napisałem wyżej to tylko skrawek góry lodowej. Niektórych rzeczy pewnie ciągle nie widzę, niektóre widzę ale nie potrafię ich nazwać lub nie wiem co dokładnie znaczą. Inne filmy nowej przygody również są budowane w ten sposób. Nie są to głupiutkie bajki, lecz pełnoprawne filmy w pełni korzystające z zasobów własnego języka. Obejrzyjcie sami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz