środa, 14 stycznia 2015

"Ida" - powód do dumy?

Od jakiegoś czasu przeraża mnie zwycięski rajd "Idy" (2013) Pawła Pawlikowskiego po akademiach i agencjach całego świata. Zewsząd sypią się nagrody, a czwartkowa nominacja do prestiżowego Oscara zdaje się być jedynie formalnością. Co gorsza - Złoty Glob dla rosyjskiego "Lewiatana" (2014) Andrieja Zwiagincewa może okazać się tylko nagrodą pocieszenia, gdyż zwycięstwo "Idy" jest realnie możliwe. A pomyśleć, że jeszcze trzy lata temu tryumfy w sekcji "Najlepszy film nieanglojęzyczny" święciło irańskie "Rozstanie" (2011) Asghara Fharadi, a ledwo rok później "Miłość" (2012) Michaela Haneke.


Moje odruchy patriotyczne na tym polu ustępują zwykłej miłości do dobrego kina. Nie chodzi o to, że gardzę polskim filmem. Polska Szkoła Filmowa to jedno z największych dokonań światowej kinematografii, a dzieła Konwickiego, Hasa, wczesne filmy Wajdy, Żuławskiego czy Skolimowskiego to dla mnie wyznacznik obrazowego geniuszu i powód do prawdziwej dumy. Dlatego też patrząc na dzisiejsze pochwały filmu Pawlikowskiego czuję jedynie krępujące zażenowanie. Jak nisko upadliśmy jako świadomi widzowie? Jak daleko odeszliśmy od wzorców wypracowanych przez wybitną swego czasu krytykę a nawet samych twórców? Kiedy w 1958 roku w polskich kinach pojawił się "Popiół i Diament" Andrzeja Wajdy, nota bene jeden z najwybitniejszych filmów w historii kina w ogóle, cały świat zachwycał się nowoczesnym, bezpretensjonalnym stylem narracji, wybitną, nowatorską kreacją Zbyszka Cybulskiego i odwagą, z jaką twórcy, używając jedynie języka obrazu, prowadzą dialog z żądną twórczej i obyczajowej wolności widownią. Czym zachwyca "Ida"? Populizmem. Wątki antysemityzmu czy odejścia od Kościoła Katolickiego to woda na intelektualnego kaca współczesnej widowni. Wystarczy rzucić okiem na ranking najbardziej popularnych polskich filmów ostatnich lat, gdzie na czoło wysuwa się "Pokłosie" (2012) wybitnego niegdyś Władysława Pasikowskiego. Subtelność "Idy" budowana jest sztucznie, jedynie na polu formalnym, statycznymi kadrami i niespiesznym tempem. Kontrast duchowy i światopoglądowy głównych bohaterek, kreślony nie tylko scenariuszem ale również czarno-białą taśmą, to dualizm na tyle wtórny, że ocierający się o niepotrzebny kicz, szczególnie w tak ideowo poważnym, wydawało by się, obrazie. Pawlikowski nie spuszcza z pary ani na moment, od pierwszych do ostatnich minut pompując swoje dzieło wyciszonym patosem, który tyleż dodaje powagi, co śmieszy. Zwodniczy artyzm nie przysłużył się "Idzie", która aż się prosi o większą dawkę gatunkowego ładunku z pod znaku neo - noir a nawet kina drogi. Mamy przecież jazz (bardzo symboliczny także dla polskiej kultury), mamy kryminalną zagadkę z Payne'owskim motywem poszukiwania własnych korzeni i własnego ja, mamy femme fatale i mielibyśmy co najmniej bardzo ciekawą rekonstrukcję klasycznej chandlarowskiej intrygii w oparach czarnego kryminału, z kobietami zastępującymi Philipa Marlowe'a w roli głównej.
To wszystko ustępuje miejsca wtórno - artystowskim ambicjom.


Żeby była jasność, nie uważam, że "Ida" to film zły. Jest po prostu przeciętny, ma zmarnowany potencjał, jest językowo ubogi i nie należy mu się taki oddźwięk. Piękne, wycyzelowane kadry debiutującego Łukasza Żala przywołujące momentami na myśl "Matkę Joanną od Aniołów" (1961) Jerzego Kawalerowicza, alegoria walki żywiołów i wewnętrznych demonów, nawiązania do szkoły polskiej oraz wspaniała Agata Kulesza to za mało, by wynieść obraz Pawlikowskiego do rangi objawienia roku. Zdaje się, że twórca nie zdobywa świata talentem a jedynie tematem. Co prawda w budowaniu narracji nie posuwa się do rozwiązań tandetnie ostatecznych jak Pasikowski, który w finale "Pokłosia" przybija swojego bohatera krzyżem do drzwi stodoły. Nie traktuje swojego widza jako potencjalnego idioty, zostawiając mu miejsce na zadumę i refleksję.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo nie potrafię się w tym odnaleźć. Z jednej strony mam ze sobą całą masę ludzi, których zdanie bardzo sobie cenię, których erudycję i znajomość tematu dobrze znam. Z drugiej strony mam przeciwko sobie niemal cały świat krytyczno - filmowy, piejący z zachwytu nad "Idą" i rozwodzący się nad wyrafinowaniem nowego filmu Pawlikowskiego. Świat, który wielokrotnie nie potrafił docenić mistrzów filmowego medium, przyznając z gestem spuszczonej głowy pośmiertną galerię wyróżnień i odznaczeń "za zasługi". "O gustach się nie dyskutuje" - powiecie. Ale czy podstawowe narzędzia odbioru jakiegokolwiek dzieła sztuki, tak wszechobecne kiedyś u humanistów, nie mają już dziś żadnego znaczenia? I czy patrząc na filmy wspomnianych wyżej twórców, jak Has, Konwicki czy Wajda, możemy być na prawdę dumni z tego, że przeciętna i wtórna "Ida" w 2014 roku uważana jest za objawienie?






2 komentarze:

  1. Ten wpis to była kwestia czasu. Czekałem na Twoją opinię na "papierze". Chyba trafiłeś w 10. Przyklaskuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Późno bo późno przeczytałem, ale to takie odczucia jakie miałem osobiście po obejrzeniu filmu. Bardzo dobre posumowanie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń