sobota, 19 lipca 2014

Głęboka żółć - recenzja "The Strange Colour of Your Body's Tears"

Nie często zdarza mi się komentować film głośnymi okrzykami podczas seansu w pustym, ciemnym pokoju. Nie często również rozszalałe stado motyli wywraca mi z ekscytacji żołądek na drugą stronę. Takie fizyczne oznaki zakochania dopadły mnie wczorajszego wieczoru przy okazji kontaktu z najnowszym filmem duetu Helene Cattet i Bruno Forzani. Mowa oczywiście o "The Strange Colour of Your Body's Tears".

Mężczyzna wraca do domu po pewnym czasie nieobecności (wyjazd służbowy). Na miejscu okazuje się, że jego żona zniknęła. Tropy prowadzą do grupy ekscentrycznych mieszkańców - zamieszkałej także przez niego - secesyjnej kamienicy.

Fabuła, tak jak w poprzednim filmie duetu jest pretekstowa, jednak tym razem ma zdecydowanie większe znaczenie. O ile jednak "Amer" był niemal wyłącznie hołdem dla gatunku jakim jest giallo, tak nowy obraz ma znacznie większe pretensje artystyczne. Znowu nad całością czuwa duch Freuda, więc w pewnym stopniu jest to rozwinięcie tematu dosyć błaho potraktowanego w debiucie. Forma służy nie tylko wizualnym fajerwerkom lecz jest narracją i treścią samą w sobie. Ilość zadziwiających rozwiązań formalnych na prawdę robi wrażenie a całość podporządkowana jest odgórnie przyjętej ideii. Bzdury wypisują ci, którzy twierdzą, że "The Strange..." nie oferuje nic poza ucztą kolorów i operatorskich tricków. Każda scena wypływa z poprzedniej, każda sekwencja jest uzasadnieniem innej. W pewnym momencie bohater otwiera pewne tajemnicze pudełko. Znajdują się w nim przedmioty, których znaczenie będzie symbolicznie przenoszone na bohatera, formę filmu i całą historię. Myślę nawet, że to pudełko jest jednym z kluczy do rozszyfrowania całości. Oczywiście grają również kolory i to od pierwszych minut. Nie tylko filtry i światło, ale także stroje czy biżuteria.
Wszystko ma tutaj swoje miejsce i jest uzasadnione. Świetnym i jednocześnie prostym zagraniem było umiejscowienie całej akcji w obrębie jednego budynku, co zawsze stwarza ciekawe możliwości narracyjne i jednocześnie potęguje kafkowski klimat osaczenia, tajemnicy i niebezpieczeństwa.




Bardzo dziwią mnie słabe recenzje tegoż filmu. Na Rotten Tomatoes ma zaledwie 48% świeżości, na polskich stronach również bez zachwytu. "Przerost formy nad treścią". Drzewa zasłaniają las? Wystarczy zobaczyć pierwszą "retrospekcję" (czy to jednak na pewno jest retrospekcja?). Mężczyzna kocha się ze swoją żoną, spoglądając co chwile na kobietę namalowaną na suficie. W pewnym momencie wywierca dziurę w głowie "malunku" i próbuje dojrzeć co znajduje się za nim. W końcu przedostaje się na piętro wyżej i zagląda przez wywierconą dziurę na swoją żonę - znajduje się wtedy "w głowie" namalowanej kobiety. Jest ciemno, nic nie może dojrzeć a chce się porozglądać. Prosi żonę o zapałki. To esencja i zamysł tego filmu. Ten krótki fragment mógłby spokojnie funkcjonować jako genialna krótkometrażówka. Albo scena powtarzająca się kilka razy. Moglibyśmy zapytać - po co? Ale przecież w tajemniczym pudełku znajduje się m.in. rosyjska matrioszka, w której wnętrzu znajduje się "coś" bardzo istotnego.
Atmosfera filmu przywodzi na myśl sen, o czym twórcy uprzedzają nas już na samym początku. Pierwsze ujęcie - śpiący główny bohater. Bardzo dużo tu również czystego surrealizmu z najwyższej półki, który świetnie wpasowuje się w estetykę obrazu. Całości dopełnia genialna, idealnie pasująca do klimatu giallo muzyka.  Nawet momentami kojarzy się trochę z dokonaniami Goblinów, odpowiedzialnych za muzykę do klasyków mistrza gatunku - Dario Argento.

Przydało by się teraz coś napisać o wadach jednak... żadnych nie znajduję. "The Strange Colour of Your Body's Tears" jest dla mnie obrazem idealnym, tworem stu-procentowo filmowym. Twórcy wykorzystują język kina w pełni. Czuć w tym filmie lekkość i zabawę, nie ma tutaj żadnej walki i przepychanek z kamerą. Film wciągnął mnie bez reszty. Już po kilku minutach siedziałem z otwartymi ustami i nie zamknąłem ich aż do napisów końcowych. Pomysł atakuje pomysł przez co nie ma nawet czasu na oklaski, bo już zaabsorbowani jesteśmy kolejną sceną. Jak dla mnie - największe przeżycie filmowe tego roku. Najwyższa nota.

5 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się Twoja umiejętność "czytania" obrazów. Ostatnio sporo zajmowałam się Greenawayem, który chyba najgłośniej mówi o potrzebie przejścia kina z ilustrowania literatury do opowiadania obrazami oraz o wizualnym analfabetyzmie drążącym znaczną część publiczności. Mimo tego, że widzę, iż kino coraz bardziej odchodzi od literatury (kino ambientowe najlepszym przykładem) i bardzo cieszy mnie ta tendencja, to wiem, że sama często bywam wizualnym analfabetą za bardzo zakotwiczonym w literackich sposobach narracji, dlatego chciałam pogratulować Ci zdolności do interpretowania filmów w ten niemodny jeszcze sposób.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa.
    Mnie jakoś zawsze literatura w kinie nudziła niemiłosiernie i była swego rodzaju gwałtem na filmie a nawet obrazą widzów. Stąd też moimi ulubionymi twórcami są duchowi spadkobiercy Tarkowskiego, Felliniego czy Jodorowsky'ego, których na całe szczęście nie brakuje. Zauważyłem w ogóle, że dzisiaj najciekawszymi reżyserami są osoby jawnie przyznające się do "nieczytania", jak chociażby Refn. Są "przeżarci" obrazem i tylko w ten sposób potrafią opowiadać.

    Bardzo podoba mi się to co powiedział swojego czasu Lech Majewsk. Podpisuje się pod tym rękami i nogami:
    "Zawsze przede wszystkim byłem malarzem i poetą, także w moich filmach. W „Krwi poety” wykorzystałem oba te źródła twórczości. Malarstwo pozwala mi intensyfikować obraz filmowy, poezja z kolei uczy skrótu myślowego, metafory, zamiast długich, sążnistych, łopatologicznych dialogów. Zwykle jestem szczęśliwy, gdy udaje mi się zmusić widza do główkowania. Zawsze zresztą w kinie męczyła mnie ta jego nadmierna „literatura”. Oczywiście ta w wydaniu Tarkowskiego albo Bunuela to co innego... Ale dziś kino staje się telenowelą i to mnie przeraża. Marzy mi się robienie kina uwolnionego od ciężaru dialogu. Słowo ogranicza obraz, bo wymusza dosłowność."


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja mam ogromny problem z Majewskim, bo o ile tej wypowiedzi, którą zacytowałeś nie mam nic do zarzucenia to po przeczytaniu naprawdę sporej liczby wywiadów i zapoznaniem się z jego dorobkiem uważam, że zaprzecza sam sobie. Chce wyzwolić kino od słów i przemawiać obrazem, a swoim bohaterom każe łopatologicznie tłumaczyć znaczenie cytowanych obrazów (Bruegel w "Młynie i krzyżu", Claudia w "Ogrodzie..."), stawia na metafory i wolność interpretacji, ale dziennikarzom tłumaczy dosłownie swoje filmy i sztukę Bruegla, a, szczerze mówiąc, jego interpretacja, pomimo ogromnej ilości książek, które jak zapewnia na ten temat przeczytał, jest podobna do tej jaką na lekcji polskiego wysnuwała moja klasa podczas omawiania "Upadku Ikara". Jego filmy nie zmuszają do zbytniego główkowania, bo są najczęściej bardzo proste i jednowymiarowe, według mnie nie daje zbyt wiele miejsca na twórcze odczytywanie symboli, bo sam od razu je tłumaczy. Wyjątkiem jest wspomniana przez Ciebie "Krew poety", pamiętam, że kiedy ten film był puszczany w kinach to bardzo mi się spodobał, no, ale teraz nie jestem pewna czy odebrałabym go równie pozytywnie czy stwierdziła, że to kolejne beknięcie nadmuchanego ego reżysera.

      Usuń
  3. Z tego co pamiętam "Młyn i krzyż" bardzo mi się podobał, ale muszę sobie odświeżyć. Połączenie tej dziwnej plastyki obrazu z Rutgerem Hauerem i muzyką Skrzeka nadało temu filmowi jakąś mistyczną aurę, którą uwielbiam. Wywiadów z nim czytałem może kilka ale głównie były to rozmowy o malarstwie a ma na prawdę ogromną wiedzę na ten temat i imponował mi. W sumie też z jednej strony uwielbiam jedne jego filmy a inne oglądałem do końca na siłę. Nawet "Wojaczek" nie bardzo mi leży.

    Bardziej przejmuje mnie mój "problem" z Żuławskim, którego uwielbiam za "Opętanie", "Trzecią część nocy" i "Na srebrnym globie", ale jednocześnie takich filmów jak "Diabeł" (a widziałem Twoją "dychę") czy tragiczna wręcz "Szamanka" ledwo co daje radę uciągnąć. Nie widzę dam praktycznie nic godnego uwagi prócz Pszoniaka i klimatu, a te nadęte dialogi... I czasami się zastanawiam czy jestem na to za głupi czy podchodzę w niewłaściwy sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kwestionuję jakości "Młyna i krzyża", bo pod względem estetyki, wejścia w obraz Bruegla jest na pewno bardzo dobry i może przenosić widza w mistyczne rejony. Denerwuje mnie niekonsekwencja Majewskiego.
      Co do "Diabła" to w tym wypadku wygrała moja "literackość". Mam wielką słabość do całego polskiego i niepolskiego romantyzmu, z którego według mnie Żuławski wykrystalizował samą esencję, dodając jeszcze sporo własnych psychotycznych jazd. Dialogi celowo są takie nadęte, podobnie brzmiały wypowiedzi bohaterów Słowackiego i Mickiewicza. Poza tym ten film według mnie więcej mówi o Polsce niż wszystkie filmy Wajdy razem wzięte. Dla mnie to całkowity strzał w 10, ale też mam problem z Żuławskim. Nie potrafię znieść wspomnianej przez Ciebie "Szamanki", "Najważniejsze to kochać" też nie do końca do mnie trafia. Są też takie dzieła jak "Moje noce są piękniejsze niż wasze dni", o których nie wiem czy bardziej mnie zażenowały cy uwiodły.
      Tak na marginesie: zawsze mam problem z tymi gwiazdkami, zmieniam je po 10 razy i sama nie wiem dlaczego się dałam wkręcić w taką zabawę. Nie potrafię oceniac filmów matematycznie, więc wszystkie oceny są bardziej orientacyjne niż głęboko przemyślane.

      Usuń