niedziela, 16 marca 2014

W obronie "Spring Breakers".

"Spring Breakers" jest jednym z najlepszych filmów XXI wieku. Ustalam swoje stanowisko już teraz, żeby nie było żadnych wątpliwości. Jest to film niemal doskonały w swojej konstrukcji i estetyce. Niezwykle przemyślany i konsekwentnie prowadzony silną ręką Harmony Korine'a. Fala krytyki ze strony masowej publiczności wynika po prostu z kompletnego niezrozumienia tego co zobaczyli. "Spring Breakers" nie jest filmem "do podobania". To cios zadany kulturze współczesnej za pomocą ich własnego oręża. Cios w samo serce.

Kim jest Harmony Korine i czym jest jego najnowszy film każdy zainteresowany kinem powinien wiedzieć. Jeśli nie, znajdziecie potrzebne informacje na portalach filmowych. Z założenia - nie powtarzam na tym blogu rzeczy, które znajdziecie gdzie indziej. A z innych źródeł dowiedzie się na prawdę sporo, więc polecam poczytać o tym filmie w różnych internetach. No ale - do sedna.

Włoski mistrz kina, Federico Fellini, swoją "Trylogię Samotności" rozpoczyna "La Stradą". Pierwsza scena ma miejsce na plaży. Morze u Felliniego jest symbolem oczyszczenia a także początku i końca. To samo można powiedzieć o "Spring Breakers". Film otwiera scena imprezy na plaży. Alkohol leje się strumieniami po nagich piersiach roztańczonych nastolatek symulujących fellatio w rytm utworu Skrillexa (jestem dumny z tego zdania). Wszystko wygląda oczywiście jak wyjęte żywcem z teledysku. To oczywiste nawiązanie do Felliniego - inaczej nie widzę w tym najmniejszego sensu. Tak wygląda popkulturowe "oczyszczenie". W myśl teorii współczesnej muzyki młodzieżowej ma ona doprowadzić słuchaczy do pewnego rodzaju khatarsis. Sekwencja otwierająca "Spring Breakers" właśnie to "khatarsis" nam unaocznia.

Po cięciu przechodzimy do pokoju, w którym nasze bohaterki doprowadzają swój stan "khatarsis" do finału - jaki on jest wszyscy widzimy. Jednak najważniejszy w tej scenie jest włączony telewizor, w którym leci kreskówka. W całym filmie kilka razy pojawia się ekran telewizora lub komputera, lecz nie zobaczymy na nim filmu. Widzimy albo kreskówki, albo gry komputerowe. Znam ludzi, którzy zarzucali "Spring Breakers" brak realności. Naprawdę? Wisienką na torcie tego akapitu niech będzie fakt, że dziewczyny również kilka razy na przestrzeni całego filmu powtarzają "wyobraź sobie, że to gra komputerowa". To jedna z nielicznych informacji powiedzianych widzom wprost. Resztę musimy wyciągnąć sobie sami.

Dużo i jeszcze trochę napisano o klasycznej już scenie "przy fortepianie", więc dam sobie z nią spokój. Dodam od siebie tylko, że nie można wymyślić bardziej kiczowatej i tandetnej sytuacji. I o to właśnie chodzi! To kulminacyjna, centralna scena. Ten film z założenia balansuje na granicy kiczu i arcydzieła. Na to mogą pozwolić sobie tylko najlepsi twórcy. Powiem szczerze, że Korine'a o to nie podejrzewałem.



Reżyser świadomie również używa przestrzeni. Przykład: na początku ostatniej sekwencji zakończonej ostrą jatką, dziewczyny przechodzą przez most. Korine nie jest tutaj odkrywczy, ale to tradycyjny zabieg do dzisiaj z powodzeniem stosowany przez zdolnych twórców (vide Zwiagincew).

Co można jeszcze dodać? Wszystko jest udawane. Udawane są pseudofilozoficzne wywody bohaterek, udawany jest gangster Alien, udawane jest całe uniwersum, które bazuje na sztuczności i powtórzeniu. Zarówno Alien jak i dziewczyny zachowują się w sposób jaki podpatrzyły w telewizji i wideoklipach a świat widzimy przecież ich oczami.

"Spring Breakers" to pastisz. Pastisz brutalny, po którym nie jest nam wcale do śmiechu. Reżyser buduje swój film na kontrastach. Znowu przypomina mi się Fellini. Zaraz po tym jak widzimy Faith na jej "kółku różańcowym" następuje scena wieczornej imprezy. Pijani i naćpani ludzie stoją dookoła ogniska, co do złudzenia przypomina rytuał religijny. Takich scen jest więcej. A dlaczego Fellini? Tak zbudowana jest cała "La Strada" - film rozumiemy nie dzięki dramaturgii wydarzeń ale dzięki symetrycznemu zestawieniu poszczególnych scen i sekwencji. U Korine'a jest podobnie. Niektórzy tymi nawiązaniami do Felliniego będą odsądzać mnie od czci i wiary, ale wydaje mi się, że jednak jest coś na rzeczy.

Cała historia kończy się kadrem odwróconym o 180 stopni. Świat stanął do góry nogami - tak. Wielu ludzi tego filmu nie cierpi. Warto dać mu drugą szansę, poszperać w nim i najzwyczajniej w świecie się nim pobawić. Według mnie, jest to jeden z najlepszych, a na pewno najważniejszych filmów powstałych w tym wieku.

2 komentarze:

  1. Brawo za znakomitą recenzję tego filmu! Niewiele jest pozytywnych wypowiedzi nawet na filmwebie ;) a sama również uważam, że to jeden z najlepszych filmów, który oglądałam w ciągu ostatnich lat. I jeszcze soundtrack znakomity ;) nie mówię tu tylko o dubstepie.
    Każda z postaci jest taka wyrazista, ale zarazem wytknięte są tu wady współczesnych młodych, niejednokrotnie takie są ich ''priorytety''. Ten film naprawdę na długo został mi w pamięci i co jakiś czas oglądam go ponownie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na filmwebie ostatnio jest nawet pojazd po "2001: Odysei kosmicznej" więc nic mnie już nie zdziwi ;)
      Co do "Spring Breakers": tylko u nas panowało jakieś powszechne niezrozumienie. W prestiżowych, opiniotwórczych magazynach filmowych na całym świecie (jak Film Comment czy Cahiers du cinema) film Korine'a plasowany był w TOP 5 za 2012 rok.

      Usuń